Czas strachu, łez i nadziei
/Wspomnienia z
okresu stanu wojennego/
Wstęp.
W
życiu każdego człowieka mają miejsce ważne wydarzenia wpływające na jego
dalsze losy. Szczególnej wagi nabierają te,
które wplatają się w ciąg zdarzeń o zasięgu szerszym, zmieniających bieg
historii kraju, Europy, a nawet świata.
Dane mi było
uczestniczyć czynnie w tego typu wydarzeniach i dzisiaj, z perspektywy lat
uważam, że było to jakieś zrządzenie Opatrzności. W każdym bądź razie, w dużym
stopniu wpłynęły na moje dalsze życie, na moją karierę zawodową i
polityczną, na sytuację rodzinną. Słowem – na to, kim i jakim człowiekiem dziś
jestem.
Niedoszły drugi Matejko,
pilot szybowcowy, aktor scen polskich i filmowy, reżyser – wystartowałem w
życie dorosłe jako nauczyciel-polonista wiejskiej szkółki a potem szkoły
średniej w niewielkim, historycznym i królewskim mieście, o którym wspomina
obszernie Henryk Sienkiewicz w „Potopie”, położonym na południowo-wschodnich
kresach ówczesnej PRL.
Kiedy byłem już
przykładnym mężem, zięciem i ojcem dwójki dzieciaków, wystającym nocami w
kolejkach po mięso i inne produkty na kartki, los rzucił mi wyzwanie, z
podjęciem którego, wbrew protestom żony i teściowej, ani chwili nie zwlekałem.
Tak właśnie, we
właściwym momencie historycznym, wskoczyłem do pociągu „Wolność”, stając się z
woli swoich koleżanek i kolegów współtwórcą „Solidarności” nauczycielskiej i
jej pierwszym przewodniczącym na cały dawny powiat. Wcześniej jednak
uczestniczyłem w okupacyjnym strajku nauczycieli i lekarzy w Gdańsku, byłem
świadkiem podpisania porozumienia z ówczesnym ministrem oświaty, doznałem
zaszczytu spotkania się z legendarnymi postaciami opozycji, Lechem Wałęsą i
Jackiem Kuroniem oraz innymi późniejszymi bohaterami z pierwszych stron gazet
krajowych i zagranicznych.
To, co chcę tutaj
zaprezentować, jest próbą utrwalenia tych znamiennych wydarzeń, w jakich dane mi
było czynnie uczestniczyć ponad ćwierć wieku temu. Ponieważ upływający czas
czyni spustoszenie w pamięci, dlatego nie podaję szczegółowych dat, poza tymi
najważniejszymi. Natomiast wszystkie wydarzenia tu przedstawione, są prawdziwe.
Pragnę, aby te
wspomnienia posłużyły moim bliskim i znajomym do przypomnienia okresu minionego,
nie zawsze radosnego, ale mającego też swój specyficzny urok. Chcę również
ocalić od zapomnienia ten fragment przeszłości, dla pokolenia moich wnucząt,
któremu będzie się ona wydawała tak odległa, jak dla mnie czasy pierwszej i
drugiej wojny światowej.
I.
INTERNOWANIE
Przyjechali po mnie w nocy z 15 na 16 grudnia
1981r., między godziną pierwsza a drugą. Zostałem obudzony przez ostry dźwięk
dzwonka. Wcześniej, w półśnie słyszałem jakieś odgłosy zajeżdżającego
samochodu, miażdżonej przez koła śnieżnej zmarzliny, trzask drzwi wejściowych
do klatki schodowej, ale dopiero głos żony: „Tomek, przyszli po ciebie”,
postawił mnie na nogi.
Było ich pięciu- funkcjonariusze w
cywilu, pewnie SB i jeden w mundurze „moro”, milicjant w randze podporucznika.
To ci, którzy weszli do mieszkania. Za drzwiami, na klatce schodowej jeszcze
ktoś był.
Funkcjonariusz mundurowy, po
sprawdzeniu, że jestem tym, o kogo im chodziło, kazał mi się ciepło ubrać,
zabrać ze sobą niezbędne przybory osobiste. Oświadczył, że na mocy dekretu o
stanie wojennym zostaję internowany do Nowej Wsi i że tam ciepły płaszcz na pewno
mi się przyda.
Jeden z esbeków, niski, pękaty, o
twarzy jak księżyc w pełni – jak się później okazało, kpt. Cyrano i zarazem mój
„opiekun”, dowódca grupy – prowadził w dużym pokoju dyskusję z moją małżonką,
m.in. na temat wizerunku Chrystusa ukrzyżowanego – mojego obrazu wiszącego na
ścianie. Przekonywał moją żonę, że taki obraz nie powinien wisieć w mieszkaniu
nauczyciela socjalistycznej szkoły. Słyszałem ten fragment rozmowy, gdy
wszedłem do pokoju po dokumenty.
Wszystkie czynności związane z
pakowaniem rzeczy, będąc pod stałym nadzorem przyglądających się temu
funkcjonariuszy SB, wykonywałem chaotycznie. Umysł miałem zupełnie
skołowaciały, nie wiedziałem, co mnie czeka. Różne myśli kotłowały mi się w
głowie: jak zachowam się podczas przesłuchania; a co będzie, gdy zaczną bić
(tego obawiałem się najbardziej); co by się stało, gdybym na zewnątrz wyrwał
się i zaczął uciekać?…
Pożegnałem się tylko z żoną i z
teściową. Obie miały łzy w oczach, ale nie lamentowały. Dwójki dzieci – siedmioletniego
Bartka i trzyletniej Kasi postanowiłem nie budzić. Panowie wyraźnie śpieszyli
się.
Kazano mi wsiąść do poloneza, na tylne
siedzenie. Obok mnie usadowili się mundurowy i jeden z cywilów. Pozostali "rozpłynęli się" w nocy. Ruszyliśmy.
Kapitan Cyrano siedział obok kierowcy i co chwilę, odwracając do tyłu głowę, na
przemian z mundurowym oskarżali „Solidarność” o wszystkie niecne sprawy. Faktycznie
– jak twierdzili - ruch ten podobał im się, ale „ekstrema” wypaczyła ideały
związku zawodowego, robiła zamieszanie w zakładach pracy i strajki, które
zagrażały gospodarce; żądania „ekstremy” były niebezpieczne, zagrażały
ustrojowi i sojuszom; „ekstrema” przygotowała listę komunistów, uczciwych
Polaków, do wieszania, do likwidacji i dlatego generał Jaruzelski, aby ratować
Polskę, wprowadził stan wojenny…
Starałem się milczeć i nie podejmować
dyskusji, choć język aż świerzbił, aby im odparować kontrargumentami. Jednak
zdrowy rozsądek nakazywał milczeć, zwłaszcza, że zbliżaliśmy się do Przemyśla,
pierwszego – jak się potem okazało – etapu mojego internowania.