Rozdział 6
ŻYCIE OBOZOWE
Było zimno, za oknem kilkunastostopniowy
mróz, zadymka. W celi również chłodno, nawet pod kocem obleczonym w szarą
poszwę. Próbuje zasnąć, zmęczony podróżą, nową sytuacją i długimi rozmowami z
kolegami z celi. Jednak sen nie przychodzi tak łatwo. Przeróżne myśli kłębią się
w głowie. Z wielu miejsc rozlega się już chrapanie. Łapię też dźwięki z
korytarza szczęk zamków u krat. Przed północą (chyba) rozlega się w oddali żałosny
gwizd lokomotywy i odgłos pociągu , ginący między wzgórzami jak wspomnienie minionej
wolności.
W pewnym momencie
poczułem, że od okna sypie mi na głowę śniegiem. No, jasne – szyba wybita,
dziura przytkana dyktą, same ramy również niezbyt szczelnie przylegają do
futryny. Musiałem przykryć się dodatkowo płaszczem, ową „bundą”, którą wziąłem
na szczęście z domu. Wpierw jednak odwróciłem się nogami w stronę okna. Mimo
wszystko zasnąłem i… dobrze mi się spało tej nocy.
Pobudkę o świcie, gdy za
oknem było jeszcze ciemno, sygnalizował zgrzyt klucza w zamku, odsuwanego rygla,
i ostry krzyk klawisza: -Pobudka! Wstaaawać!- przy jednoczesnym rozbłysku
czterech sufitowych żarówek.
Potem już ten element porannego rytuału uległ zmianie, bowiem
bardziej zżyci z nami klawisze budzili nas łagodnie: -Dzień dobry panom, proszę
wstawać. Jak się spało? - i tym podobne odzywki, czasem przeplatane jakimś
dowcipnym elementem. Ale to było później.
Wyskakiwaliśmy więc z
ciepłej pościeli na zimny parkiet, z pośpiechem wkładając buty, wychodziliśmy
na korytarz po taborety z odzieżą, czym prędzej ją wdziewając. W tym czasie
klawisz przeliczył wszystkich. Potem kolejka za murek, do umywalki z lodowatą
wodą. Trzeba było trochę zmniejszyć swoje gabaryty, bo równocześnie kolega
musiał inną potrzebę załatwić w usytuowanej obok muszli klozetowej. Zatem,
zupełny dyskomfort, polegający nie tylko na utrudnieniach w oporządzaniu się,
ale również na złamaniu zasady intymności. Wszystko, co robiliśmy (i do tego
musieliśmy się przyzwyczaić), przede wszystkim zaś czynności fizjologiczne,
właściwie stały się czynnościami publicznymi, ze wszystkimi tego efektami
fonetyczno-zapachowymi. A byli wśród nas ludzie w bardzo szerokim przekroju
wiekowym, mający też przypadłości gastryczne, które w tych warunkach pogłębiały
się szczególnie. Na tym też tle wybuchały często konflikty i nieporozumienia
miedzy internowanymi.
Potem należało posłać
nasze łóżka. Na moim, w miejscu, gdzie miałem nogi, ukształtowała się w ciągu
nocy miniaturowa zaspa. Była nienaruszona, bowiem chroniąc się pod płaszczem
przed chłodem, spałem w pozycji płodowej, z podkurczonymi nogami.
Po oporządzeniu, gdzieś
ok. godziny szóstej dało się słyszeć szuranie pojemników w korytarzu,
otwieranie cel. To więźniowie z sąsiedniego pawilonu roznosili śniadanie: zupę
mleczną, bochenek chleba na celę, kostkę margaryny, dżem. Czasem, zamiast zupy
mlecznej była czarna kawa zbożowa lub półsłodka herbata, nalewana przez
więźniów z dużej, 25-litrowej kany.
Śniadanie nie było
takie złe w porównaniu z tym, co nam
niedawno serwowano w celi przemyskiego aresztu. Być może wygłodzenie, albo
inna, wspólnotowa atmosfera i brak latrynowego smrodu na to wpłynęły. Trzeba
było jeszcze uporać się z myciem aluminiowych misek, łyżek i zębów w lodowatej
wodzie. No i znowu, po śniadaniu, problemy fizjologiczne niektórych kolegów.
Około ósmej ogłoszono
czas spaceru. Dwa spacerniki w kształcie długiego prostokąta, ogrodzone i
przykryte siatką, usytuowane były pod oknami cel, po obu stronach bramy
wejściowej do pawilony. Wchodziło się do każdego z nich przez zamykaną bramkę
pilnowaną przez klawisza. Spacer odbywał się gęsiego, wzdłuż siatki, dookoła spacernika.
Najpierw schodzili
koledzy z piętra – internowani z woj. krośnieńskiego i z Sanoka, a potem
pozostali, z woj. przemyskiego. Wszyscy usadowiliśmy się przy kratach w oknach,
wzajemnie wymieniając informacje ze spacerującymi.
W pewnym momencie
zobaczyłem kolegów z Jarosławia, a wśród nich swojego dyrektora, Mariana
Janusza, którego internowano ze wszystkimi już 13 grudnia. Poznał mnie i mimo
zakazu ze strony strażników, za każdym okrążeniem zamieniliśmy parę słów,
informując się wzajemnie o sytuacji w szkole, w mieście i w rodzinach. (Potem,
gdy cele stały już otworem, i mogliśmy swobodnie przemieszczać się, przeszliśmy
na „ty”).
Po spacerze, aż do
obiadu, w trakcie rozmów z kolegami zbieraliśmy dodatkowe informacje o
poszczególnych klawiszach, o panujących tu zwyczajach. I tak powoli czas
upływał.
Obiad, roznoszony przez więźniów, nie należał
do smacznych. Po obiedzie przyszedł gruby sierżant, zwany przez kolegów
„Wypiską”. Zbierał zamówienia na papierosy, papier listowy, herbatę - czyli
robił tzw. „wypiskę” i stąd jego przydomek. Każdy miał swoja kartę, w której
był rejestrowany zakupiony produkt. Tylko my, trzej nowicjusze, takich kart nie
mieliśmy, ale „Wypiska” natychmiast nam je założył. Nie posiadałem jeszcze
pieniędzy, więc wziąłem na kredyt papier listowy, długopis, koperty i znaczki.
Jedynie papierosy, które z nudów zacząłem po dwóch latach abstynencji znowu
palić, pochodziły z zapasów kolegów.
I tak mijał dzień.
Uciąłem sobie chwilę drzemki, którą przerwało szuranie po korytarzu i
otwieranie cel. Przynieśli kolację: herbatę zaprawioną bromem, kostkę
margaryny, chleb. Zaczęliśmy spożywać, gdy nagle włączone zostały głośniki -
tradycyjne „kołchoźnik” i zaczęto odczytywać nam „Regulamin więzienny”.
Rozsierdziło to, pełniącego rolę „przywódcy” w celi, starszego kolejarza,
Stanisława Płatka, który klnąc niemiłosiernie, rzucił w głośnik butem.
– Co wy, kurwa, pierdolicie!
– krzyczał w stronę głośnika Stanisław.- Nas to gówno obowiązuje! My nie
jesteśmy żadni skazani! Wydarliście nas bandyci z domów! My jesteśmy więźniami
politycznymi, kurwa wasza mać!
Tylu wulgarnych słów w
tak krótkim czasie rzadko słyszałem i zazwyczaj raniły one moje uszy, tu jednak
odczuwałem ogromna satysfakcję z tego, co „im” Stanisław – kolejarz o
sczerniałej, pooranej bruzdami twarzy - wykrzyczał.
Potem radiowęzeł
więzienny przestawiono na wiadomości radiowe. I wtedy właśnie podano porażającą
wszystkich informację o pacyfikacji kopalni „Wujek” i jej ofiarach. Zamarliśmy
w osłupieniu na chwilę, a potem ktoś rozpoczął modlitwę: „Wieczne odpoczywanie
racz im dać Panie…”
Witaj Tomaszu znowu pochylam się z szacunkiem nad walczącymi, nad bohaterami tamtych czasów. Za każdym razem łza się kręci w oku gdy czytam Twoją historie.
OdpowiedzUsuńDziękuję Damianie
UsuńWitaj Tomku.
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta, ale czekam na opublikowanie drukiem. Ja jestem niecierpliwy, ot co, a i czas mi niesamowicie zapiernicza.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Michale , mnie tez czas goni, ale różnimy się tym, że Ty chyba jesteś cholerykiem, a ja ...flegmatykiem. Chce wydać, mam znajomego , który obiecał sponsorować, tylko muszę dopracować i jeszcze pewne kwestie z prawnikiem wyjasnić.
UsuńBardzo Ci współczuję.
OdpowiedzUsuńOby nikt nigdy nie doznał takiego udręczenia.
Tomaszu, ślę Ci moc serdeczności:)
i ja czekam na publikację i .... egzemlarz z dedykacją Autora . Będzie dla przyszłych pokoleń schowany tak jak chowam pamiątki i opowiadania rodzinne, niech młodzi wiedzą jakie mają korzenie nie tylko rodzinne, również patriotyczne, niech nie dadzą sobie wmówić "prawdy" serwowanej teraz przez kreatorów historii, niech sobie nie dadzą wmówić, że lepiej było nie siedzieć niż siedzieć, że bardziej niebezpiecznie było być wtedy prokuratorem niż ulotki roznosić. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć jak właśnie przez takie prawdziwe historii, ludzi którzy na własnej skórze posmakowali. Teraz nasiało młodych przemądrzalców co tylko potrafią oceniać, żądać przeprosin ... a kim oni są ? piewcami jedynie teraz słusznej partii ... teraz to oni za te pienia mogą DOSTAĆ nie w czapę ale stanowisko, profity ... nie spleśniały chleb tylko konfitury
OdpowiedzUsuńnoooo - ale napisałam !!!!
Usuńoczywiście miało być - "że lepiej było siedzieć, niż nie siedzieć"
Haneczko, postaram się , może jeszcze w tym roku. Już młodzież szkolna do różnych prac wykorzystywała te fragmenty. Moje wnuki czytają też.
UsuńSkóra cierpnie kiedy to czytam.
OdpowiedzUsuńNajgorsza jest świadomość, że człowiek - choć uczciwy - nic nie może.
To, co dzisiaj obserwujemy też wywołuje ciarki, bo znowu brat przeciwko bratu krzyczy - póki co to tylko krzyczy. Od krzyku do czynu droga krótka....
**
Tomku, odpowiedziałam na Twój komentarz do mojego wpisu o Kałkowie - Godowie. Nie opisywałam tego we wpisie, bo nie chciałam zasiać intrygi. Jednak nie rozumiem tego dlaczego księża tam pracujący zdecydowali się - współczesnym językiem mówiąc - na taką instalację? Chyba tylko po to, by skłócać Polaków. Ale, że w takim miejscu....
Nie zrobiłam ani jednego zdjęcia wspomnianej instalacji gadzie jest nawet kawałek samolotu i brednie wypisywane na tablicach, bo ja chciałam tylko pokazać miejsce, które powinno być święte, a nie jest, niestety poprzez idiotyczną wizję chorych księży.
Pozdrawiam serdecznie..:-)
Jolu, mentalności niektórych księży nie zmienimy. Wielu z nich chce być przywódcami narodu, a swojej parafii nie mogą utrzymać
UsuńWitaj Tomku.Skóra cierpnie na samą myśl ,cela straszna ,zimna,śnieg na łóżku..Okropność ,żeby tak traktować człowieka ..POLAK -POLAKA.Psychicznie upodlić człowieka ,który walczy w słusznej sprawie.Boję się myśleć ,jakie były przesłuchania, co do niektórych osób.Robi się coraz ciekawiej.Czekam na c.d.Pozdrawiam cieplutko::))
OdpowiedzUsuńNo cóż, Danusiu, zaspę udało się zlikwidować, a przesłuchania tam były w miarę spokojne. Gorzej mieli na Śląsku internowani, bo tam było bicie. Będę o tym pisał.
UsuńPanie Tomaszu, życzę Panu i Pańskim Bliskim zdrowych i pięknych Świąt Wielkiej Nocy. Alleluja!
OdpowiedzUsuńadam