Popularne posty

niedziela, 13 marca 2016

                           Rozdział 6       

                         ŻYCIE OBOZOWE

     
     Było zimno, za oknem kilkunastostopniowy mróz, zadymka. W celi również chłodno, nawet pod kocem obleczonym w szarą poszwę. Próbuje zasnąć, zmęczony podróżą, nową sytuacją i długimi rozmowami z kolegami z celi. Jednak sen nie przychodzi tak łatwo. Przeróżne myśli kłębią się w głowie. Z wielu miejsc rozlega się już chrapanie. Łapię też dźwięki z korytarza szczęk zamków u krat. Przed północą (chyba) rozlega się w oddali żałosny gwizd lokomotywy i odgłos pociągu , ginący między wzgórzami jak wspomnienie minionej wolności.
   W pewnym momencie poczułem, że od okna sypie mi na głowę śniegiem. No, jasne – szyba wybita, dziura przytkana dyktą, same ramy również niezbyt szczelnie przylegają do futryny. Musiałem przykryć się dodatkowo płaszczem, ową „bundą”, którą wziąłem na szczęście z domu. Wpierw jednak odwróciłem się nogami w stronę okna. Mimo wszystko zasnąłem i… dobrze mi się spało tej nocy.
    Pobudkę o świcie, gdy za oknem było jeszcze ciemno, sygnalizował zgrzyt klucza w zamku, odsuwanego rygla, i ostry krzyk klawisza: -Pobudka! Wstaaawać!- przy jednoczesnym rozbłysku czterech sufitowych żarówek.
Potem już ten element porannego rytuału uległ zmianie, bowiem bardziej zżyci z nami klawisze budzili nas łagodnie: -Dzień dobry panom, proszę wstawać. Jak się spało? - i tym podobne odzywki, czasem przeplatane jakimś dowcipnym elementem. Ale to było później.
    Wyskakiwaliśmy więc z ciepłej pościeli na zimny parkiet, z pośpiechem wkładając buty, wychodziliśmy na korytarz po taborety z odzieżą, czym prędzej ją wdziewając. W tym czasie klawisz przeliczył wszystkich. Potem kolejka za murek, do umywalki z lodowatą wodą. Trzeba było trochę zmniejszyć swoje gabaryty, bo równocześnie kolega musiał inną potrzebę załatwić w usytuowanej obok muszli klozetowej. Zatem, zupełny dyskomfort, polegający nie tylko na utrudnieniach w oporządzaniu się, ale również na złamaniu zasady intymności. Wszystko, co robiliśmy (i do tego musieliśmy się przyzwyczaić), przede wszystkim zaś czynności fizjologiczne, właściwie stały się czynnościami publicznymi, ze wszystkimi tego efektami fonetyczno-zapachowymi. A byli wśród nas ludzie w bardzo szerokim przekroju wiekowym, mający też przypadłości gastryczne, które w tych warunkach pogłębiały się szczególnie. Na tym też tle wybuchały często konflikty i nieporozumienia miedzy internowanymi.
    Potem należało posłać nasze łóżka. Na moim, w miejscu, gdzie miałem nogi, ukształtowała się w ciągu nocy miniaturowa zaspa. Była nienaruszona, bowiem chroniąc się pod płaszczem przed chłodem, spałem w pozycji płodowej, z podkurczonymi nogami.
    Po oporządzeniu, gdzieś ok. godziny szóstej dało się słyszeć szuranie pojemników w korytarzu, otwieranie cel. To więźniowie z sąsiedniego pawilonu roznosili śniadanie: zupę mleczną, bochenek chleba na celę, kostkę margaryny, dżem. Czasem, zamiast zupy mlecznej była czarna kawa zbożowa lub półsłodka herbata, nalewana przez więźniów z dużej, 25-litrowej kany.
      Śniadanie nie było takie złe  w porównaniu z tym, co nam niedawno serwowano w celi przemyskiego aresztu. Być może wygłodzenie, albo inna, wspólnotowa atmosfera i brak latrynowego smrodu na to wpłynęły. Trzeba było jeszcze uporać się z myciem aluminiowych misek, łyżek i zębów w lodowatej wodzie. No i znowu, po śniadaniu, problemy fizjologiczne niektórych kolegów.
      Około ósmej ogłoszono czas spaceru. Dwa spacerniki w kształcie długiego prostokąta, ogrodzone i przykryte siatką, usytuowane były pod oknami cel, po obu stronach bramy wejściowej do pawilony. Wchodziło się do każdego z nich przez zamykaną bramkę pilnowaną przez klawisza. Spacer odbywał się  gęsiego, wzdłuż siatki, dookoła spacernika.
      Najpierw schodzili koledzy z piętra – internowani z woj. krośnieńskiego i z Sanoka, a potem pozostali, z woj. przemyskiego. Wszyscy usadowiliśmy się przy kratach w oknach, wzajemnie wymieniając informacje ze spacerującymi.
      W pewnym momencie zobaczyłem kolegów z Jarosławia, a wśród nich swojego dyrektora, Mariana Janusza, którego internowano ze wszystkimi już 13 grudnia. Poznał mnie i mimo zakazu ze strony strażników, za każdym okrążeniem zamieniliśmy parę słów, informując się wzajemnie o sytuacji w szkole, w mieście i w rodzinach. (Potem, gdy cele stały już otworem, i mogliśmy swobodnie przemieszczać się, przeszliśmy na „ty”).
     Po spacerze, aż do obiadu,  w trakcie rozmów  z kolegami zbieraliśmy dodatkowe informacje o poszczególnych klawiszach, o panujących tu zwyczajach. I tak powoli czas upływał.
     Obiad, roznoszony przez więźniów, nie należał do smacznych. Po obiedzie przyszedł gruby sierżant, zwany przez kolegów „Wypiską”. Zbierał zamówienia na papierosy, papier listowy, herbatę - czyli robił tzw. „wypiskę” i stąd jego przydomek. Każdy miał swoja kartę, w której był rejestrowany zakupiony produkt. Tylko my, trzej nowicjusze, takich kart nie mieliśmy, ale „Wypiska” natychmiast nam je założył. Nie posiadałem jeszcze pieniędzy, więc wziąłem na kredyt papier listowy, długopis, koperty i znaczki. Jedynie papierosy, które z nudów zacząłem po dwóch latach abstynencji znowu palić, pochodziły z zapasów kolegów.
    I tak mijał dzień. Uciąłem sobie chwilę drzemki, którą przerwało szuranie po korytarzu i otwieranie cel. Przynieśli kolację: herbatę zaprawioną bromem, kostkę margaryny, chleb. Zaczęliśmy spożywać, gdy nagle włączone zostały głośniki - tradycyjne „kołchoźnik” i zaczęto odczytywać nam „Regulamin więzienny”. Rozsierdziło to, pełniącego rolę „przywódcy” w celi, starszego kolejarza, Stanisława Płatka, który klnąc niemiłosiernie, rzucił w głośnik butem.
 – Co wy, kurwa, pierdolicie! – krzyczał w stronę głośnika Stanisław.- Nas to gówno obowiązuje! My nie jesteśmy żadni skazani! Wydarliście nas bandyci z domów! My jesteśmy więźniami politycznymi, kurwa wasza mać!
     Tylu wulgarnych słów w tak krótkim czasie rzadko słyszałem i zazwyczaj raniły one moje uszy, tu jednak odczuwałem ogromna satysfakcję z tego, co „im” Stanisław – kolejarz o sczerniałej, pooranej bruzdami twarzy - wykrzyczał.
     Potem radiowęzeł więzienny przestawiono na wiadomości radiowe. I wtedy właśnie podano porażającą wszystkich informację o pacyfikacji kopalni „Wujek” i jej ofiarach. Zamarliśmy w osłupieniu na chwilę, a potem ktoś rozpoczął modlitwę: „Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie…”
     



13 komentarzy:

  1. Witaj Tomaszu znowu pochylam się z szacunkiem nad walczącymi, nad bohaterami tamtych czasów. Za każdym razem łza się kręci w oku gdy czytam Twoją historie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Tomku.
    Fajnie się czyta, ale czekam na opublikowanie drukiem. Ja jestem niecierpliwy, ot co, a i czas mi niesamowicie zapiernicza.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Michale , mnie tez czas goni, ale różnimy się tym, że Ty chyba jesteś cholerykiem, a ja ...flegmatykiem. Chce wydać, mam znajomego , który obiecał sponsorować, tylko muszę dopracować i jeszcze pewne kwestie z prawnikiem wyjasnić.

      Usuń
  3. Bardzo Ci współczuję.
    Oby nikt nigdy nie doznał takiego udręczenia.
    Tomaszu, ślę Ci moc serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  4. i ja czekam na publikację i .... egzemlarz z dedykacją Autora . Będzie dla przyszłych pokoleń schowany tak jak chowam pamiątki i opowiadania rodzinne, niech młodzi wiedzą jakie mają korzenie nie tylko rodzinne, również patriotyczne, niech nie dadzą sobie wmówić "prawdy" serwowanej teraz przez kreatorów historii, niech sobie nie dadzą wmówić, że lepiej było nie siedzieć niż siedzieć, że bardziej niebezpiecznie było być wtedy prokuratorem niż ulotki roznosić. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć jak właśnie przez takie prawdziwe historii, ludzi którzy na własnej skórze posmakowali. Teraz nasiało młodych przemądrzalców co tylko potrafią oceniać, żądać przeprosin ... a kim oni są ? piewcami jedynie teraz słusznej partii ... teraz to oni za te pienia mogą DOSTAĆ nie w czapę ale stanowisko, profity ... nie spleśniały chleb tylko konfitury

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. noooo - ale napisałam !!!!
      oczywiście miało być - "że lepiej było siedzieć, niż nie siedzieć"

      Usuń
    2. Haneczko, postaram się , może jeszcze w tym roku. Już młodzież szkolna do różnych prac wykorzystywała te fragmenty. Moje wnuki czytają też.

      Usuń
  5. Skóra cierpnie kiedy to czytam.
    Najgorsza jest świadomość, że człowiek - choć uczciwy - nic nie może.
    To, co dzisiaj obserwujemy też wywołuje ciarki, bo znowu brat przeciwko bratu krzyczy - póki co to tylko krzyczy. Od krzyku do czynu droga krótka....
    **
    Tomku, odpowiedziałam na Twój komentarz do mojego wpisu o Kałkowie - Godowie. Nie opisywałam tego we wpisie, bo nie chciałam zasiać intrygi. Jednak nie rozumiem tego dlaczego księża tam pracujący zdecydowali się - współczesnym językiem mówiąc - na taką instalację? Chyba tylko po to, by skłócać Polaków. Ale, że w takim miejscu....
    Nie zrobiłam ani jednego zdjęcia wspomnianej instalacji gadzie jest nawet kawałek samolotu i brednie wypisywane na tablicach, bo ja chciałam tylko pokazać miejsce, które powinno być święte, a nie jest, niestety poprzez idiotyczną wizję chorych księży.
    Pozdrawiam serdecznie..:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, mentalności niektórych księży nie zmienimy. Wielu z nich chce być przywódcami narodu, a swojej parafii nie mogą utrzymać

      Usuń
  6. Witaj Tomku.Skóra cierpnie na samą myśl ,cela straszna ,zimna,śnieg na łóżku..Okropność ,żeby tak traktować człowieka ..POLAK -POLAKA.Psychicznie upodlić człowieka ,który walczy w słusznej sprawie.Boję się myśleć ,jakie były przesłuchania, co do niektórych osób.Robi się coraz ciekawiej.Czekam na c.d.Pozdrawiam cieplutko::))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, Danusiu, zaspę udało się zlikwidować, a przesłuchania tam były w miarę spokojne. Gorzej mieli na Śląsku internowani, bo tam było bicie. Będę o tym pisał.

      Usuń
  7. Panie Tomaszu, życzę Panu i Pańskim Bliskim zdrowych i pięknych Świąt Wielkiej Nocy. Alleluja!

    adam

    OdpowiedzUsuń